poniedziałek, 5 maja 2014

Alkoholizm

Mam znajomego, bo nie nazwę go przyjacielem, gdyż z tym różnie bywało. Poznałem go u kolegi, gdzie krótko mówiąc coś tam opijaliśmy. To było jakieś 3,5 roku temu. Jeszcze wtedy chodził krokiem normalnego człowieka. Można było z nim porozmawiać. W miarę oczytany, i jak się okazało pochodzimy prawie z tych samych stron, więc tematów wspólnych było sporo. Ale tylko do momentu gdy był w miarę trzeźwy, potem to już było gorzej.
Nagłe napady szału właściwie bez powodu. Robiłem sobie coraz dłuższe przerwy w kontaktach z nim. Z czasem widziałem go coraz rzadziej i nie ukrywam, że zastanawiałem się co się z nim stało. W końcu ktoś mi powiedział, że on już nie porusza się o własnych  siłach, chyba że z pomocą kogoś. Zebrałem się w sobie i odwiedziłem go. Otworzył mi nie ogolony, czuć było przetrawionym alkoholem a w mieszkaniu smród że aż mnie odrzuciło. Trząsł się jak osika. Pierwsze jego pytanie było, czy nie mógłbym kupić „coś do picia”? ok. pomyślałem inaczej sobie nie pogadamy. Pytam się co chce a on mi na to – dwa wina te najtańsze, po co tyle wydawać. Wróciłem z browarem dla mnie i z tym jego zamówieniem. Rozmawiamy początkowo o wszystkim i o niczym. W miarę jak się zaczął rozkręcać, opowiadał mi jaki on biedny, że rodzina go wyrolowała z majątku. W tedy myślałem sobie, kurcze faktycznie biedny facet, może pije, bo sobie z tym nie radzi? Po kilku takich sesjach moje spojrzenie na jego zły los zaczęło się ugruntowywać. Alkohol jak serum prawdy. Wnioski są takie, że rodzina i tak postąpiła fair w stosunku do niego. Załatwili mu rentę, kawalerkę, dostaje obiady i pomoc z Mopsu. Jego siostra robi wszystkie opłaty. Cała renta praktycznie zostaje na jego przyjemności. Tak sobie myślę, że nie jedna osoba chciałaby być na jego miejscu, a jego rodzina postąpiła roztropnie. Poznałem go na tyle iż wiem, że gdyby dorwał się do rodzinnego majątku to pewnie do tej pory nie wiele by z tego zostało. 


sobota, 3 maja 2014

Niezależne media

Chyba każdy wie że takowych na prawdę nie ma. Bo prawda jest taka, że kto przy władzy, ten media trzyma we własnych łapach. Może jedynie w necie zaczynają pojawiać się jakieś nie zależne źródła, mówię to oczywiście o polskich mediach. Nasze potrafią temat rozdmuchać do granic możliwości, nawet jeśli to temat godny uwagi. To tak jak z jakimś dobrym kawałkiem (hiciorem), który jeśli jest puszczany na około może się osłuchać. Tak teraz było z kanonizacją papieża. Wcześniej był Smoleńsk, potem afera z krzyżem. Nie będę wypowiadał się na te tematy, wcześniej zrobili to inni. I tak uchodząc za człowieka bez czci i wiary w swoim środowisku. Coś na zasadzie; wszyscy mówią tak, ja mówię NIE. Wielka prawda wiary – dobre auta i dolary.  


Wietnam (Sajgon)


Dalszy ciąg owocnej współpracy z francuzami. Jedziemy do Wietnamu, ponieważ oni same sekcje jako tako jeszcze wykonują poprawnie, ale już złożenie do kupy, aby powstał statek, już nie bardzo. Chodzi między innymi o odprężanie połączeń. Bierzemy ze sobą kilku kowali, zorientowani będą wiedzieli o co chodzi starujemy z lotniska de G. samolotem linii wietnamskiej. Ciasno jak nie wiem co. Samolot skonstruowany pod kurduplowatych azjatów, a nas czeka około 12 godzin lotu. Wszystkie niedogodności rekompensują prześliczne stewardesy, drinki i browar oraz kawa. Każdy z nas ze słuchawkami na uszach, albo słucha muzyki lub ogląda film (dostępne były trzy) lub też śledzi aktualne położenie samolotu. I te myśli, że jeśli lądowanie awaryjnie to na pewno nie w Afganistanie, zaliczamy dwa posiłki które były nawet smaczne a co najważniejsze pożywne. Po wylądowaniu – odprawa. Wszyscy jak jeden mąż piszą deklaracje biznesowe. Kilkaset dolarów przyśpiesza odprawę, klimatyzacja na lotnisku działa bez zarzutu, ale za to… Wychodzimy przed lotnisko, gdzie ma podjechać po nas bus firmowy. Witamy w piekle! Teraz wiem jak czują się strażacy przy gaszeniu pożarów ponad 40 stopni Celsjusza i wilgotność do 100%. Jako że u nich była zima i pora deszczowa, to co tam jest  latem? Uffff….
Po drodze do hotelu podziwiamy elektryfikacje

 klik

miasta i kawalkady motorynek. Normalnie wyścig pokoju. Zastanawiam się kto pierwszy wymyślił maseczki na ryj? Michael Jackson?
Zanim dojechaliśmy do hotelu zdążyliśmy się zorientować, że przepisy drogowego tam istniejące w ogóle są nam nie zrozumiałe. Co dzień będziemy oglądać jadąc do i z pracy, po kilka rozpieprzonych motorynek oraz mobilny serwis naprawczy (też motorynka). Z numerem telefonu z lewej strony w okolicach tylnego koła. Było takie jedne skrzyżowanie, gdzie przeważnie dochodziło do karambolu. Meldujemy się w hotelu. Dostajemy pokoje dwu osobowe z klimatyzacją i dość obszerną łazienką. Jak na tamte warunki jesteśmy mile zaskoczeni. Plazma i darmowy dostęp do Internetu.
Bierzemy szybki prysznic i udajemy się do hotelowego baru na spotkanie organizacyjne. Kilka krótkich informacji, gdzie i jak się poruszać (na pewno nie solo). Mieszkamy w dość spokojnej dzielnicy, przeznaczonej dla cudzoziemców. Jemy lunch, każdy zamówił danie, które przypominało w większym lub mniejszym stopniu do naszej kultury. Na spróbowanie miejscowych specjałów przyjdzie czas.
W końcu dostajemy po 3 miliony dongów diety i idziemy w miasto (jeden dolar to 20 000 dongów). Potem dowiadujemy się, że tyle zarabia przeciętny Wietnamczyk w stoczni na miesiąc. Zwiedzamy knajpy i okolice. Z uwagi na lokalizacje wcale nie jest tak tanio. Z powodu szybko topniejących środków szukamy jakiegoś markeciaka. W brew pozorom też w nim tak tanio nie jest, ale mimo wszystko pozwala nam to obniżyć koszty o połowę. Bierzemy whisky, browary, i jakieś tam endoniczne owoce i wracamy do hotelu. W barze rekwirujemy wiadro lodu i jeden kilogram lionek i zbierzmy się w jednym pokoju aby przetestować wpływ klimatu na to co jest tak „polskie”. Trzeba przyznać, że gdziekolwiek nie byliśmy obsługa była zawsze bardzo miła. Co najciekawsze, ustrój kraju ma się bardzo dobrze w korelacji z biznesem. Łoiliśmy często i gęsto i nikt nam nie miał tego za złe. Francuzi robili tak samo, tłumacząc klimatem (aby wypłukać Ew. cholerstwo) nawet jak w poniedziałek wstawałeś do pracy „na gigancie”, to po rozwinięciu swoich gratów i pierwszych minutach pracy „weekendowy odpoczynek” szedł w zapomnienie.

CDN

 klik

wtorek, 8 kwietnia 2014

Francja – Concarneau


Jako, że budowaliśmy dla francuzów jednostkę do połowów kryla u nas, zostaliśmy zaproszeni, aby tą samą jednostkę wyposażyć do końca, aż do momentu wodowania. Tak więc czterema samochodami prywatnymi tłukliśmy się na Półwysep Bretoński całą dobę. Przy wyborze najbardziej optymalnej trasy na GPS zaliczyliśmy Niemcy, Belgię i Luxemburg. Te dwa ostatnie ledwie muskając. No i potem Francja, gdzie nas przetrzepali pod kątem narkotyków. Po dotarciu na miejsce zostaliśmy zakwaterowani w piętrowej willi, bardzo ładnej zresztą, dość fajnie wyposażonej. Nie będę zanudzał o samej pracy. Nie każdego to interesuje, może tylko tyle, że francuzi bardzo dużo jarają „trawy”, wszędzie ją było czuć. Dostaliśmy dietę w wysokości 115 euro na tydzień. A za godzinę pracy płacono nam 12 euro. Zakupy robiliśmy  w Lidlu, który przez cały okres naszego pobytu otwarty był pół godziny dłużej, czyli do 18.30. Ciekawe co? Po za tym, że każdy przywiózł ze sobą prowiant, robiliśmy bieżące zakupy, diety starczało, a nawet było można odłożyć trochę. W każda niedziele robiliśmy wypady nad morze albo zwiedzaliśmy pobliskie miasteczka. Tak jak u nas, jeśli chodzi o napisy na znakach czy nazwach ulic oprócz języka polskiego jest również obecna nazwa w języku kaszubskim tak również u nich obowiązuje dwujęzyczność. Co najbardziej utkwiło mi w pamięci: twierdza, 



która dała podwaliny miastu i palmy. 



Palma przed Lidlem, palmy nad morzem przy letnich rezydencjach i ogromne skały wystające z morza, wyszlifowane przez żywioł, oraz fakt, że tego roku ominęła mnie zima. Jak też droga powrotna przez Paryż, ponieważ byli tacy, co chcieli zobaczyć wierzę Eiffla. Koszmar, nigdy więcej! Chyba trzeba być paryżaninem, aby umieć się poruszać autem w tym mieście. Bardzo dobra kawa i kanapki na jednej ze stacji paliwowej w Niemczech, w drodze powrotnej oraz załapany mandat ze zdjęciem z fotoradaru, gdzieś za Starogardem Szczecińskim. To tyle.
Wracając do Szwecji, gdzieś w połowie mojego tam pobytu jechałem na ślub córki. Bilety na samolot i autobus były załatwione on-line, podchodziłem tylko, podawałem nazwisko i wszystko było ok, żadnych niespodzianek. Z dworca autobusowego ponad godzina jazdy przez Sztokholm na lotnisko Skavsta. Piękne miasto, połączenie starego z super nowoczesnością i ta różnorodność nacji z całego świata.
Następny będzie Wietnam           



poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Szwecja – Sveg





Prawie co rok jeżdżę tam do znajomych, którzy prowadzą kemping. W tym rejonie jest ich mnóstwo. Biorę kogoś zaufanego i tłuczemy się 800km od Karlskrony na północny zachód samochodem. Przeważnie jest to wyjazd na 6 lub 3,5 miesiąca. Bynajmniej nie jadę tam by wypocząć, aż takim krezusem nie jestem. Łączę przyjemne z pożytecznym. Kemping się rozbudowuje to raz, dwa: coś trzeba pomalować, wymienić, wyremontować. Bierzemy sobie żarcie z kraju, tyle ile da się upchać w samochodzie. Kemping (domek) mamy za darmo. Za pracę tam mamy przyzwoite wynagrodzenie. W sobotę po południu szef zaprasza nas do siebie na saunę a potem łoimy browary i whisky. Końcówka lipca i następne miesiące, aż do końca września to sezon na malinę skandynawską:


jagody i borówkę. Jak się szybko człowiek ogarnie z główną robotą, to i na zbiorach można nie źle zarobić. U nas nie ma takich owoców. Na tej szerokości geograficznej, mech który porasta na drzewach (broda starca) świadczy o jakości powietrza i braku skażeń środowiska. Wieczorem wsiadamy do motorówki i płyniemy po szczupaka. Co znaczy świeżo złowiony szczupak, chyba nie muszę tłumaczyć. Wracając ze zbioru owoców leśnych ( a raczej wyrębów), bo malina występuje na trzęsawiskach, zbieramy grzyby. Jest ich mnóstwo i nikt ich nie zbiera. Wracając do kraju mamy suszone grzyby i wszelkiego rodzaju twory z owoców. Hmmmm, mniam! Na mchu dla reniferów również można zarobić. Można spotkać niedźwiedzia, cietrzewie i inne ptactwo, na których ja się nie znam. O cudach natury i przepięknych krajobrazach nie będę wspominał. Skandynawia jest piękna. Wystarczy kliknąć sobie w Internecie w odpowiednia stronę i podziwiać. tam na północy, latem noc jest bardzo krótka. Bardzo późno się ściemnia, jak też bardzo wcześnie robi się jasno. Bez rolet czy żaluzji nie da rady. Bym zapomniał – widziałem młodego niedźwiedzia (nawet nie wiedziałem, że potrafię tak szybko biegać) oraz białego renifera.
W najbliższym czasie Francja, a konkretnie Półwysep Bretoński

niedziela, 6 kwietnia 2014

Powrót z lasu Rodziaka i jego łupy!

 


Moment zastanawiania się. Ciąg dalszy




W końcu chyba doszedł do wniosku, że najlepszym wyjściem była by spóła ze mną w sensie spraw około tartakowych






Tylko kto to będzie sprzątał?